środa, 3 maja 2017

Hochalpenstrasse-Grossglocknerstrasse




Z niecierpliwością czekaliśmy na otwarcie tej drogi. Codziennie sprawdzając czy już jest otwarta albo kiedy będzie otwarta.Wreszcie dzisiaj udało się. Otwarli. Na swojej stronie internetowej poinformowali, że kosztowało ich to dużo wysiłku. Dopiero jadąc tamtędy przekonaliśmy się dlaczego. Przed wojną, po otwarciu drogi trzeba było 350 mężczyzn, żeby odśnieżyć choćby 1 pas. Trwało to 70 dni. 


Droga ta łączy Karyntię z Ziemią Salzburską i ma ok 50 km, można by powiedzieć:tylko? Ale zasadniczym w jej przypadku nie jest długość, ale różnica poziomów, która wynosi 1766 m. 















Jej najwyższym miejscem jest przełęcz Hochtor (2505 m npm) oraz punkt widokowy Edelweisspitze (2571 m npm). Szlak tędy prowadził już 2 tys lat przed Chrystusem. W obecnym kształcie została otwarta w 1935 r. 









Podczas jej budowy, która (uwaga !!!!) trwała 26 miesięcy, poruszono poruszono 870 tys. metrów sześciennych ziemi i skał, wybudowano 67 mostów, zainstalowano linie telefoniczną z 24 punktami telefonicznymi.
Przy jej budowie pracowało 3 200 pracowników. (Ciekawe ile dziesiątków lat trwałaby taka budowa w Polsce?:)). Po wojnie droga wymagała remontu, bo podczas jej trwania poruszały się nią m.in pojazdy pancerne.







Drogą tą można przejechać przez góry w stronę Salzburga albo do lodowca Pasterze, schodzącego z Grossglocknera.
My przejechaliśmy ją od Heiligenblut do Fusch i Zell am See, bo skręt w lewo, w stronę Keiser Franz Josef Huhe był jeszcze nieczynny. Podobno jutro ma już być otwarty. Widoki po drodze zapierają dech w piersiach. To tak jakby przez Rysy biegła wygodna, bezpieczna, asfaltowa droga. Trochę jest to tak, jakby odebrać nagrodę (widoki) za kogoś innego, bez wysiłku. Nie wszystkim smakuje.



Ceny

za samochód osobowy za 1 dzień 35 Euro, dopłata za drugi dzień 11 Euro albo bilet miesięczny za 54 Euro (ceny 2017 r.).My wybraliśmy opcję ostatnią, bo się nam najbardziej opłacała. Na początku i końcu drogi znajdują się punktu poboru opłat. Zalecane jest posiadanie łańcuchów, przynajmniej w maju.
Podczas jazdy do Zell am See pogoda nas nie rozpieszczała, ale coś było widać, więc zatrzymywaliśmy się kiedy tylko była okazja czyli zatoczka, parking, żeby nacieszyć się widokami. Droga jest świetnie zorganizowana. Po drodze są parkingi ze stołami i ławkami, restauracje ze sklepami z pamiątkami. Niestety nie mieliśmy okazji z nich skorzystać, bo prawie wszystko było jeszcze zamknięte i zaśnieżone. Mieliśmy nadzieję, że w drodze powrotnej zobaczymy więcej w popołudniowym słońcu, ale pogoda przeszła nasze oczekiwania w drugą stronę. 








Kiedy wracaliśmy padał śnieg, kurzyło nim z wysokich na 3 m band ze śniegu. A kiedy mieliśmy wyjechać z jednego z tuneli nie wiedzieliśmy czy tam nie zostać, bo tak kurzyło z zewnątrz śniegiem.
Było jak w tych opowieściach o tym jak ktoś wymarł i zobaczył tunel ze światłem na końcu. Tylko że my nie chcielibyśmy tego doświadczyć, a jednak wyjechać z tunelu trzeba było.Chyba wszystkim nam, a szczególnie kierowcom, towarzyszyła myśl, żeby to się już skończyło i żebyśmy szczęśliwie znaleźli się na dole. Kontrast był niesamowity, bo w Zell am See było ok 15 stopni i świeciło słońce. Tak jakbyśmy się samochodami przenieśli do innej, śnieżnej krainy pełnej mgieł.



To najpiękniejsza droga jaką kiedykolwiek jechałam. 


Zell am See



Miasto już na Ziemi Salzburskiej, co manifestuje się głównie szaleństwem na punkcie Mozarta, z którym można kupić wszystko, włącznie z majtkami.
Tak naprawdę to inna kraina też w tym sensie, że to już nie wiejska Karyntia, tylko kraj kurortów narciarskich, blisko Kaprun. Stare, urocze miasteczko nad jeziorem Zeller See. Zell bierze swoją nazwę od mnichów i ich cel, gdyż to oni na początku zbudowali tu klasztor, a wieś w tekście z 743 roku nosi nazwę Cella w Bisonzio, bo tak wtedy nazywał się region Pinzgau. Potem nazywało się Zell in Pinzgau, a od 1810 r nosi obecną nazwę. 
W pobliżu Zell am See znajduje się zamek Fischhorn, w którym podczas II wojny światowej hitlerowcy magazynowli dzieła sztuki pochodzące m.in z Polski. Bogdan Urbanowicz odkrył tam kilka tysięcy z nich, a pozostałe zostały splądrowane i do dziś wypływają w najbardziej nieoczekiwanych miejscach na świecie. Zamek dlatego był "bohaterem" "Sensacji XX wieku".







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz